Gry miłosne, Wielka pokusa
Kate Carlisle, Emily McKay
Gry miłosne, Wielka pokusa
Kate Carlisle, Emily McKay
- Wydawnictwo: Harlequin
- Rok wydania: 2013
- ISBN: 9788323894414
- Ilość stron: 314
- Format: 10,5x17 cm
- Oprawa: broszurowa
Niedostępna
Opis: Gry miłosne, Wielka pokusa - Kate Carlisle, Emily McKay
O książce Kate Carlisle - Gry miłosne Trish z determinacją trzymała się swego planu. Adam Duke, choć tak przystojny, należał do gatunku drapieżników. Z zimną krwią zniszczył wszystko to, co kochała. Nadeszła pora zemsty i zapłaty. Właśnie dlatego się tu znalazła... Emily McKay - Wielka pokusa Od śmierci żony Ward Miller, znany muzyk, żyje z dala od sceny i błysków fleszy. Zajmuje się działalnością charytatywną. W jednej z fundacji poznaje piękną Anę. Dla niej wraca na scenę, dla niej gotów jest zmienić całe życie. Ana jednak obawia się związku z gwiazdą rocka... Fragment książki ROZDZIAŁ PIERWSZY - Ostrzegam cię. Uważaj albo będzie po tobie. - Przesadzasz - odrzekł Adam Duke, wjeżdżając czarnym ferrari na parking obok wejścia dla dyrekcji Duke Development International. - Tak myślisz? - Głos jego brata Brandona brzmiał donośnie i wyraźnie dzięki nowoczesnej aparaturze nagłaśniającej w samochodzie. - Przypomnę ci to, kiedy wypowiesz słowa przysięgi i obiecasz żyć szczęśliwie, póki śmierć was nie rozłączy, z dziewczyną marzeń mamy. - Wyluzuj. - Adam sięgnął po teczkę i wysiadł. - No cóż, to twój koniec - mruknął Brandon. - Tylko się nie zdziw, kiedy znajdziesz się w podróży poślubnej z kobietą, którą nasza diabelnie sprytna matka podsunie ci pod nos. Adam zaśmiał się, poprawił krawat, po czym wszedł do środka. Nowoczesny biurowiec, którego był właścicielem razem z Cameronem i Brandonem, stanowił główną siedzibę Duke Development International. - Jestem bezpieczny - stwierdził. - Istnieje niewielka szansa, żeby mama ukradkiem kogoś mi podsunęła. Pracuję dwadzieścia dwie godziny na dobę. Cameron, który także uczestniczył w tej telekonferencji, odezwał się po raz pierwszy. - Brandon jak zwykle przesadza, ale znasz mamę. Jest nieugięta. Według niej wszyscy powinniśmy się ożenić. Ucieknie się do każdej sztuczki, byle dopiąć swego. - Właśnie to chciałem powiedzieć. - Brandon poczuł ulgę, że przynajmniej jeden z braci go zrozumiał. - Okej - odparł Cameron. - Może warto jakiś czas mieć się na baczności. - Taa, na baczności przed spódniczkami - podsumował Brandon i dodał: - Albo pójdziemy z torbami. Żałosna próba poetycka Brandona wywołała śmiech braci. - No to na razie - rzekł Adam. - Potem dokończymy tę rozmowę. Rozłączył się rozbawiony i pomachał do ochroniarza, który stał obok szerokiego lśniącego marmurowego blatu recepcji w bogato urządzonym holu. Wsiadł do pustej windy i wjechał na samą górę. Adama nie dziwiło, że matka próbuje ich wyswatać. Przy wielu okazjach dawała do zrozumienia, że chce mieć wnuki. Brandon jednak mówił o tym w taki sposób, jakby nagle podjęła krucjatę w celu znalezienia żon dla synów i zamierzała użyć perfidnych środków. - Pokaż, na co cię stać, mamo - mruknął Adam, idąc szerokim korytarzem w stronę biur kierownictwa. Kochał Sally Duke, która go adoptowała, kiedy miał osiem lat, ale był ostatnią osobą na ziemi, która uległaby jej machinacjom, jeśli chodzi o małżeństwo. Cicho pogwizdując, minął puste krzesło asystentki. Jej komputer był wyłączony. Zdziwił się, że jest w biurze pierwszy. Cheryl Hardy była pracoholiczką, nie mogła żyć bez pracy. Do końca miesiąca, do wielkiego otwarcia nowego ośrodka w Fantasy Mountain mieli pracować dzień i noc. - Co to znaczy, odeszła? - spytał godzinę później. - Moi podwładni nie rzucają pracy. - A Cheryl rzuciła - odparła Marjorie Wallace, wieloletnia kadrowa firmy. - Niemożliwe. Finalizujemy umowę wartą miliard dolarów. - Adam odsunął się od mahoniowego biurka, wstał i zaczął chodzić wzdłuż ściany z oknami wychodzącymi na urwiste wybrzeże i błękitny ocean. Zapierający dech w piersiach widok środkowego wybrzeża Kalifornii towarzyszył mu codziennie, lecz Adam wcale się nim nie znudził. Teraz nie zwracał na niego uwagi. Odwrócił się do Marjorie. - Nie wolno jej porzucić pracy. - Wolno. Nie jest twoją niewolnicą. - Powiedziała dlaczego? - Adam przeczesał palcami włosy. - Nieważne. Podwoję jej pensję. Dogadamy się. Nie spodobał mu się ironiczny śmiech Marjorie. - Naprawdę? - zapytała. - Ileż to razy Cheryl mówiła ci, że potrzebuje odpoczynku, a ty ją przekonywałeś, że nie jest konieczny? Powiedziała ci, że wychodzi za mąż. Zignorowałeś to. - Nic nie mówiła. Słyszałbym. - Powtarzała ci to codziennie. - Nie - upierał się Adam, choć mgliście pamiętał, że Cheryl wspominała o... jakimś ślubie. Czyżby o własnym? Wówczas to nie było dla niego istotne. - Ależ tak - stwierdziła Marjorie. Adam obszedł biurko i stanął z nią twarzą w twarz. - Z szefem się nie dyskutuje. Marjorie zaśmiała się głośno. - Och, Adamie. - Przypomnij mi, dlaczego nie zwolniłem cię za niesubordynację. Marjorie z uśmiechem splotła ręce na piersi. - Może dlatego, że jestem cholernie dobra w tym, co robię? A może dlatego, że jestem najlepszą przyjaciółką twojej matki i znam cię, odkąd skończyłeś osiem lat? Czy może z tego powodu, że nigdy nie wyjawiłam twojej matce, kto kopnął piłkę, która stłukła szybę w jej gabinecie, jak miałeś dziewięć lat. Ani kto podeptał jej cenne tulipany. Aha, a może chodzi o ten czas, kiedy miałeś szlaban, a ja cię przyłapałam, jak się wymykasz... - Okej. - Adam wzburzony uniósł rękę. - Takie rzeczy powinny ulec przedawnieniu. - Wybacz - rzekła Marjorie z uśmiechem. - Honorowe ciotki nie zapominają. - Nie musisz mi mówić - mruknął Adam. - Posłuchaj, to idiotyczne. Połącz mnie z Cheryl. - Złożyła wymówienie - oznajmiła Marjorie. - Nie wróci. Jest w trzecim miesiącu ciąży, a pracowała bez ustanku. Adam przystanął w pół kroku. - W ciąży? Marjorie skinęła głową. - Zawsze twierdziła, że jest silna i ostra jak rekin. Uwielbiała tę pracę. To napięcie. Rekiny nie zachodzą w ciążę i nie uciekają w najważniejszym momencie. Marjorie wzruszyła ramionami. - Pewnie jest delfinem przebranym za rekina. - Bardzo zabawne - odrzekł chłodno. - W dzisiejszych czasach nikomu nie można ufać. - Święta prawda. - Potrzebuję nowej asystentki, i to natychmiast. - Mam dla ciebie idealną kandydatkę. Adam spojrzał na nią. - Ostrzegam cię, Marjorie. Nie przyprowadzaj mi nikogo, kto zamierza zajść w ciążę i zniknąć. - Oczywiście - odparła z urazą w głosie. - Nie chcę żadnej żującej gumę małolaty. - Sztywnym krokiem krążył po pokoju, przemawiając z coraz większą swadą. - Chcę osoby dojrzałej, która zna alfabet na tyle dobrze, żeby włożyć dokument do odpowiedniej szuflady. Zdecydowanie nie życzę sobie... - Wiem, czego chcesz, szefie - wtrąciła Marjorie. - Trish cieszy się opinią jednej z naszych najlepszych asystentek do różnych zadań. Jej referencje... - Często zmienia stanowisko pracy? - Adam kręcił głową z niedowierzaniem. - Chyba żartujesz. - Asystentka do różnych zadań - powtórzyła przez zaciśnięte zęby. Adam machnął ręką. - Nie chcę takiej osoby. To zbyt ważna praca, żeby zaufać. - Nie mamy wyboru - syknęła Marjorie, po czym dodała normalnym tonem: - Trish ma znakomite kwalifikacje. Skończyła bardzo dobry college, ma magisterium z zarządzania. Jest wyjątkowo inteligentna, będziesz mile zaskoczony. - Jak może być inteligentna, skoro nie ma stałej pracy? - upierał się. Marjorie przeszyła go wzrokiem. - Nasi asystenci do zadań specjalnych są pierwszorzędni. Świetnie o tym wiesz. - Oczywiście. - To była prawda. Tymczasowi pracownicy do różnych zadań tworzyli grupę utalentowanych entuzjastów. Ale to mu nie wystarczało. - Zachowuj się - dodała Marjorie przyciszonym głosem, a Adam poczuł się jak dziesięciolatek przyłapany na kradzieży jabłek z sadu. - Trish jest bardzo bystra i ładna. - Tak? A potrafi pisać na komputerze? - mruknął cierpko. Trish James usłyszała więcej niż dość z tego, co mówił Adam Duke, który najwyraźniej nie zauważył, że od pięciu minut stała w progu. Pora wejść do gry, pomyślała, uzbrajając się w cierpliwość, i wkroczyła do eleganckiego gabinetu, żeby się przedstawić. - Piszę sto dwadzieścia słów na minutę, panie Duke - oznajmiła pogodnie, wyciągając rękę. - Miło mi pana poznać. Jestem Trish James, asystentka do zadań specjalnych. Kiedy uścisnęli sobie dłonie, Trish poczuła dziwne ciepło i podniosła wzrok na Adama z nadzieją, że niczego nie zauważył. Wiedziała, że naczelny Duke Development będzie trudnym przeciwnikiem. Nie miała świadomości, że jest tak wysoki i onieśmielający. I tak atrakcyjny - jeżeli lubi się atletycznie zbudowanych mężczyzn, a lubi ich chyba większość kobiet. Patrząc w jego ciemnoniebieskie oczy, poczuła ucisk w sercu. Adam kipiał ze złości, a mimo to emanował seksem. Kilka minut temu, gdy patrzyła na niego, stojąc w drzwiach, miała ochotę wziąć nogi za pas. Babcia Anna nie wychowała jednak tchórza, więc Trish gotowa była wejść w paszczę lwa. - Trish, moja droga - Marjorie puściła do niej oko, świadoma, że Trish słyszała jej rozmowę z Adamem - to Adam Duke, oczywiście. Przez kilka tygodni będziecie razem pracować. Wiem, że znakomicie sobie poradzisz. Dzwoń do mnie, gdybyś miała jakieś pytania. Marjorie rzuciła Adamowi ostatnie ostrzegawcze spojrzenie, po czym znów się uśmiechnęła. - Miłego dnia. - Odwróciła się i szybkim krokiem ruszyła do drzwi. Trish omal się nie zaśmiała. Tak, dzień zaczął się nieźle. Marjorie uciekła, zostawiając ją sam na sam z mężczyzną, który przez miniony rok nawiedzał jej sny. Który zamienił jej sny w koszmary. Mężczyzną, który nie miał pojęcia, kim jest Trish. - Serdecznie witam - rzucił Adam. - Dziękuję - odparła, wiedząc, że żadne z nich nie mówi szczerze. Aby poprawić atmosferę i zachować się profesjonalnie, dodała: - Rozumiem, że nie chce pan pracować z kimś nieustabilizowanym zawodowo, ale zapewniam, że dam radę. Adam zmrużył oczy. - Posługujemy się określeniem asystenci do zadań specjalnych, pani James. Dopiero po chwili pojęła, że żartował. - Oczywiście, mój błąd. - Tak lepiej. - Uśmiechnął się niechętnie. Trish ogarnął stan najwyższego pogotowia. Wszystko przez ten jego przeklęty uśmiech. Uwaga! - krzyczał jakiś głos w jej głowie. Zdeterminowana, by trzymać się planu, wyprostowała się. Adam Duke, choć przystojny, należy do gatunku drapieżników. Z zimną krwią zniszczył wszystko to, co kochała. Nadeszła pora zemsty i zapłaty. Właśnie dlatego się tutaj znalazła. Patrząc teraz na niego, musiała przyznać, że jest najprzystojniejszym drapieżnikiem, jakiego zna. Oczy mu błyszczały. Trish sobie wyobraziła, że zrobiłyby się lodowato niebieskie, gdyby odkrył prawdziwy powód jej pojawienia się w Duke Development. - Pani James? - Tak? - Ostatnia rzecz, jakiej potrzebowała, to żeby przyłapał ją na tym, jak gapi się na niego smętnie. - Przepraszam, notowałam sobie coś w pamięci. Czy może pan powtórzyć? Kiwnąwszy głową, zerknął na zegarek. - Wkrótce wychodzę na spotkanie, ale najpierw pokażę pani, co i jak. Kiedy szli przez gabinet, Adam wskazał na zamkniętą szafkę, gdzie trzymał pewne dokumenty osobiste, tuż obok kredensu, gdzie znajdowała się kawa oraz woda sodowa, z której także i Trish mogła korzystać. - Dziękuję - powiedziała. - Nie jestem pewien, czy mi pani podziękuje, kiedy zabraknie czasu na lunch i będzie pani musiała tym się zadowolić. - Przynajmniej nie umrzemy z pragnienia - odparła żartobliwie, ale jej uśmiech zgasł, gdy spojrzała mu w oczy. Siłą woli wzięła się w garść. Wie przecież, że niezależnie od tego, jak bardzo Adam jest atrakcyjny, przede wszystkim jest wymagający i nieugięty. Szczerze mówiąc, żałowała, że nie może mu powiedzieć, co myśli o tej pracy. Przybyła tu z pewną misją. Niech Adam Duke patrzy na nią z góry, jeśli dzięki temu poczuje się lepszy i ważniejszy. Ma to gdzieś. Im gorzej będzie ją traktował, tym bardziej usprawiedliwione będzie jej postępowanie. Dlaczego jednak okazał się przystojniejszy niż na zdjęciach? Naprawdę miała dość kłopotów i niepotrzebne jej te dziwne dreszcze. Nie, to bez znaczenia, czy jest atrakcyjny. Liczy się wyłącznie to, że gdyby nie Adam Duke, Trish wciąż miałaby dom, a jej babcia by żyła. Adam znów spojrzał na zegarek, a Trish wróciła myślami do teraźniejszości. - Przepraszam, ale nie znam jeszcze pana planu zajęć. Musi pan już iść na to spotkanie? - Za chwilę - odparł zdenerwowany i zaprowadził ją do dużej wnęki. Za biurkiem w szafkach z szufladami mieściła się większość informacji na temat klientów firmy, a także wszystkie umowy, które były w toku. - Ułożone alfabetycznie - dodał. Pamiętając, co powiedział do szefowej działu personalnego, Trish się uśmiechnęła. - Zapewniam, że znam alfabet. Zaśmiał się niewesoło. - Miejmy nadzieję, pani James. Trish sięgnęła po notes i zapisała nazwiska osób, których telefony Adam zawsze odbiera, a także numer jego telefonu komórkowego. - Podczas mojej nieobecności może pani uporządkować biurko. Zostawiłem analizę kosztów do przepisania, a także listy i dokumenty, które trzeba przejrzeć i poprawić. Jeśli znajdzie pani czas, może pani zacząć przeglądać szuflady i zapoznać się z ich zawartością. Jak wrócę, będę potrzebował teczkę Mansfieldów. Trish wszystko zanotowała, a potem się uśmiechnęła. - Zajmę się tym, panie Duke. Proszę się nie martwić. Patrząc tak, jakby już się martwił, odrzekł: - Proszę mi mówić po imieniu. - W takim razie ja też o to proszę. - Dobrze. - Patrzył na nią przez moment z widocznym sceptycyzmem. - Proszę nie zapomnieć o teczce Mansfieldów - powiedział na koniec, po czym wyszedł. Trish była bardziej poruszona, niżby chciała. - Brawo! - mruknął Adam zdegustowany, czekając na windę. - Tępak! Kiedy myślał o atrakcyjnej brunetce, która miała być jego tymczasową asystentką, trzy sprawy nie dawały mu spokoju. Po pierwsze, ta kobieta jest zdolna podejść go niezauważenie, co nigdy mu się nie zdarzyło. Przypisał swój brak ostrożności złości, jaką wywołała informacja, że poprzednia asystentka zostawiła go na lodzie. Z ironicznego uśmiechu, kiedy ściskał jej dłoń, wynikało, że Trish słyszała każde słowo jego tyrady na temat odejścia Cheryl - i to była druga rzecz, która go niepokoiła. Nikt nigdy nie widział zdenerwowanego Adama Duke'a. Marjorie się nie liczy. Znał ją niemal tak długo jak przybraną matkę. Jego opanowanie było legendarne. Trish James widziała, jak perorował i wściekał się jak idiota. To nie jest dobry początek układu w pracy, niezależnie od tego, że ich relacja miała być tymczasowa. Stanowiska Cheryl nie może zająć osoba do wszystkiego. Natychmiast odsunął tę myśl. Marjorie ma rację. Pracownicy do różnych zadań w jego firmie to ludzie o właściwym nastawieniu, chętni zakasać rękawy i wziąć się do roboty tam, gdzie są potrzebni. Tyle że Adam potrzebował kogoś o najwyższych kwalifikacjach, umiejętnościach i doświadczeniu, samodzielnego i przebojowego, kto z entuzjazmem pracowałby długie godziny i sprawnie obsługiwał wymagających klientów. Trzecia sprawa, która nie dawała mu spokoju, to fakt, że Trish James nie ma aparycji korpulentnej matrony, jak inne tymczasowe pracownice w jego firmie. Jej wargi uśmiechające się z lekką ironią są zbyt pełne. Ciemnozielone oczy w kształcie migdałów zdawały się patrzeć na niego odrobinę zbyt znacząco. W jej postawie i wysoko uniesionej głowie dostrzegał pewność siebie. Niechętnie przyznał, że ją podziwia. Wydawała się zdeterminowana, by wszystko się udało. Błyszczące kasztanowe włosy spięła z tyłu głowy, czarny kostium w prążki leżał na jej szczupłej figurze znakomicie. Adam zwykle nie lubił kobiet w kostiumach ze spodniami, ale jej nie był taki zły. Jeżeli instynkt go nie mylił, pod spodniami Trish ukrywały się fantastyczne nogi. Na tę myśl dziwnie się podniecił i znów nacisnął przycisk windy. Nie będzie myślał o tej kobiecie. Jednak, do diabła, ilekroć się do niego uśmiechała, tętno mu przyspieszało. Jej wargi były wilgotne, a oczy lśniły. - A ja prysnąłem stamtąd, jakby mnie ścigał jakiś oprych - mruknął rozdrażniony, gdy winda w końcu przyjechała. Dwóch wysiadających mężczyzn spojrzało na niego zdziwionym wzrokiem, lecz on ich zignorował i wsiadł do windy. No i dobrze, że szybko opuścił gabinet, pomyślał, gdy winda ruszyła. Byłoby dużo gorzej, gdyby się tam kręcił, a ona zauważyłaby jego podniecenie. Potarł brodę sfrustrowany. Co się z nim dzieje? Nie jest smarkaczem, którym rządzą hormony. To zwykłe pożądanie, które łatwo opanować. Pchnął drzwi prowadzące na parking i uświadomił sobie, skąd w ogóle to nagłe erotyczne podniecenie. Od miesięcy pracował dniami i nocami, by sfinalizować sprawy związane z budową ośrodka. Musi to wreszcie zakończyć, a potem bzyknąć jakąś laskę. Na pewno nie jedną z podwładnych. Nie brakuje kobiet, które chętnie spędzą z nim noc. Bez zobowiązań. Kiedy usiadł za kierownicą, przypomniał sobie rozmowę z braćmi. Twierdzili, że mama zrobi wszystko, by podsunąć mu kandydatkę na żonę. Przed oczami przemknął mu obraz Trish. Zmarszczył czoło. To idiotyczne. Matka na pewno nie ma nic wspólnego z zatrudnieniem Trish. Owszem, może to trochę zbyt duży zbieg okoliczności, jednak pomysł jest niedorzeczny. Przekręcił kluczyk i słuchał, jak silnik budzi się do życia. To byłoby zbyt absurdalne, gdyby matka posunęła się tak daleko. Uświadomił sobie, że uwierzył w paranoiczną teorię Brandona, i potrząsnął głową. Na wszelki wypadek postara się spędzać jak najmniej czasu z olśniewającą brunetką, która, jak się wydawało, mimo woli zmieni jego uporządkowane życie w piekło... ROZDZIAŁ PIERWSZY - Ostrzegam cię. Uważaj albo będzie po tobie. - Przesadzasz - odrzekł Adam Duke, wjeżdżając czarnym ferrari na parking obok wejścia dla dyrekcji Duke Development International. - Tak myślisz? - Głos jego brata Brandona brzmiał donośnie i wyraźnie dzięki nowoczesnej aparaturze nagłaśniającej w samochodzie. - Przypomnę ci to, kiedy wypowiesz słowa przysięgi i obiecasz żyć szczęśliwie, póki śmierć was nie rozłączy, z dziewczyną marzeń mamy. - Wyluzuj. - Adam sięgnął po teczkę i wysiadł.
Szczegóły: Gry miłosne, Wielka pokusa - Kate Carlisle, Emily McKay
Tytuł: Gry miłosne, Wielka pokusa
Autor: Kate Carlisle, Emily McKay
Wydawnictwo: Harlequin
ISBN: 9788323894414
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 314
Format: 10,5x17 cm
Oprawa: broszurowa