Neapolitańskie noce, Smak włoskich lodów
Lucy Ellis, Kate Hardy
Neapolitańskie noce, Smak włoskich lodów
Lucy Ellis, Kate Hardy
- Wydawnictwo: Harlequin
- Rok wydania: 2011
- ISBN: 9788323893967
- Ilość stron: 314
- Format: 10,5x17 cm
- Oprawa: broszurowa
Niedostępna
Opis: Neapolitańskie noce, Smak włoskich lodów - Lucy Ellis, Kate Hardy
O książce Rosyjski oligarcha Aleksiej prowadzi życie playboya. Zmienia często rezydencje, samochody i kobiety. Opieka nad synem przyjaciół, którzy zginęli w wypadku, jest dla niego pierwszym poważnym emocjonalnym wyzwaniem, któremu musi sprostać. Za nim przychodzi kolejne: bardzo ponętna niania chłopczyka. Rosyjski oligarcha Aleksiej prowadzi życie playboya. Zmienia często rezydencje, samochody i kobiety. Opieka nad synem przyjaciół, którzy zginęli w wypadku, jest dla niego pierwszym poważnym emocjonalnym wyzwaniem, któremu musi sprostać. Za nim przychodzi kolejne: bardzo ponętna niania chłopczyka. Fragment książki Aleksiej Raniajewski przeszedł przez rozświetloną salę konferencyjną na swojej łodzi i wziął ze stołu gazetę. Ktoś był na tyle nieostrożny, że ją tu zostawił, chociaż Aleksiej bardzo wyraźnie powiedział, że nie chce nic czytać na temat tragedii Kulikowów. Teraz jednak, kiedy przygnębienie zaczęło ustępować, zaczął się zastanawiać, co zrobić z tym całym cyrkiem, który nieodłącznie wiązał się z minionymi wydarzeniami. Było to zadanie na najbliższe dni, może tygodnie. Później znajdzie czas, by opłakiwać najlepszego przyjaciela. Minęło parę dni i pisano o nim już na trzeciej stronie. Znalazł tam zdjęcie Lwa i Anais na torze wyścigowym w Dubaju. Lew z odrzuconą głową, roześmiany, obejmujący szczupłą talię Anais. Prawdziwa złota para. Zaś obok znajdowało się coś, czego widoku chciał uniknąć: zmiażdżony samochód, aston martin z tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego siódmego roku, ulubiony wóz Lwa. Wszystko zniszczone, niemal sprasowane - nie mieli najmniejszych szans na przeżycie. Komentarz pod spodem był pełen przymiotników i koncentrował się na urodzie Anais i pracy Lwa dla ONZ. Aleksiej przypatrywał mu się przez chwilę, a potem wciągnął głęboko powietrze. Konstanty Kulikow. Kostia. Kiedy zobaczył jego imię, poczuł, że koszmar, który go osaczał przez ostatnie dni, nagle go dopadł. W gazecie przynajmniej nie było zdjęcia chłopca. Lew wiedział, co należy się mediom, dlatego często się w nich pokazywał z Anais, ale strzegł też zazdrośnie swego prywatnego życia. Aleksiej bardzo go za to podziwiał i sam starał się korzystać z tej reguły. Był z jednej strony człowiekiem publicznym, ale miał też swoje prywatne, niedostępne dla innych sprawy. Jedną z nich była przyjaźń z Lwem, co czyniło jego ból jeszcze głębszym. - Aleksiej? Natychmiast uniósł głowę, zacisnął szczęki i spojrzał przed siebie prawie obojętnie. Na moment zapomniał jej imienia. - Tak, Taro? - spytał w końcu. Jeśli nawet coś zauważyła w jego głosie czy twarzy, to nie skomentowała tego. Patrzyła wielkimi oczami i wyglądała jak zawsze pięknie. Dzięki twarzy i figurze mogła zarabiać miliony w reklamie, choć już było wiadomo, że nie zrobi kariery jako aktorka. - Wszyscy czekają, sołnce. - Podeszła do niego i wyjęła mu gazetę z ręki. Nie było to mądre posunięcie. Nigdy nie uderzył kobiety i nie zamierzał teraz tego zrobić, ale z trudem utrzymał nerwy na wodzy. Tara zauważyła, że coś jest nie w porządku, i uniosła brodę. Zawsze była odważna, zresztą to w niej lubił. - Nie powinieneś tego czytać - rzuciła. - Wyjdź do nich i postaraj się zachowywać jak cywilizowany człowiek. Doskonale wiedział, że tak właśnie powinien zrobić. Jednak coś w nim pękło. Wiele osób mówiło, że w ogóle jest pozbawiony uczuć. Nigdy nie płakał po stracie przyjaciela i jego żony. Nie płakał nawet na pogrzebie rodziców. Jednak coś w tym artykule sprawiło, że nie był w stanie trzymać na wodzy swoich emocji. Kostia bez rodziców. Osierocony. Samotny. - Niech poczekają - powiedział chłodno, z wyraźnym rosyjskim akcentem. - A poza tym, co na siebie włożyłaś? To nie przyjęcie, ale rodzinne spotkanie. Tara wzruszyła ramionami i prychnęła niczym kocica. To też mu się kiedyś w niej podobało: ten brak jakichkolwiek zahamowań, jakby uroda stanowiła ostateczne usprawiedliwienie wszelkich zachowań. - Rodzinne? Koń by się uśmiał. - Dotknęła dłonią z czerwonymi paznokciami jego boku. - Przecież to wcale nie jest twoja rodzina. - Jej dłoń powędrowała dalej, w stronę spodni. - O, widzę, że nie jesteś w nastroju. Reagował na dotyk, ale tak naprawdę nie miał ochoty na seks. I to od poniedziałkowego ranka, kiedy to jego sekretarz, Carlo, przekazał mu informację o tym, co wydarzyło się w nocy. Pamiętał jeszcze, że włączył lampkę, a Carlo wymamrotał coś i położył przed nim depeszę. Był sam w wielkim łóżku, zupełnie sam. Tara wzięła jakieś prochy, żeby przespać noc, i przypominała trupa. Został sam. Nigdy już nie będę miał ochoty na seks, pomyślał. Złapał ją za łokieć i łagodnie, acz pewnie obrócił w stronę drzwi. - No już, zmykaj - szepnął jej do ucha, jakby to miało być jakieś miłosne zaklęcie. - Idź do nich na pokład. Tylko nie pij za dużo i jeszcze - podał jej gazetę, którą odłożyła na stół - wyrzuć to świństwo. Tara była z nim dostatecznie długo, by zrozumieć, co się dzieje. To był słynny "syberyjski syndrom" Raniajewskiego, tyle że nie spodziewała się, że sama go doświadczy. I to tak szybko. - Danni miał rację. Tak naprawdę to jesteś zimnym draniem. Aleksiej nie miał pojęcia, kim jest Danni, i niewiele go to obchodziło. Chciał tylko, by Tara zniknęła z tego pokoju. I z jego życia. A ludzie na górze, żeby zniknęli z jego jachtu. Pragnął, by czas cofnął się do niedzieli. Tak, by móc w pełni panować nad sytuacją. Tak jak zawsze. - Jak, do cholery, masz zamiar wychowywać dziecko? - warknęła Tara, posłusznie maszerując w stronę drzwi. Panować nad sobą. Aleksiej spojrzał przez bulaj na wybrzeże Florydy. Zacznie więc od tego, co powinien zrobić, i wyjdzie do zgromadzonych na pokładzie. Musi też porozmawiać z Carlem. A przede wszystkim z dwuletnim Kostią, który czekał na niego po drugiej stronie Atlantyku. - Kiedy Puchacz i Kicia wyruszyli w rejs życia w zgrabnej łódce groszkowozielonej1 - śpiewała Maisy, pochylona nad łóżeczkiem pulchnego chłopca, który ssał kciuk. Dziecko powoli zasypiało, a jego pierś w piżamce unosiła się w wolnym rytmie. Wcześniej czytała mu przez pół godziny, a teraz śpiewała od jakiegoś czasu i miała już sucho w gardle. Cieszyła się jednak, że chłopczyk nareszcie jest spokojny. Wstała i rozejrzała się po pokoju, sprawdzając, czy wszystko jest na miejscu. Sypialnia nie zmieniła się i Kostia mógł się tu czuć bezpiecznie. Jednak na zewnątrz czyhało nań tyle niebezpieczeństw. Wyszła na palcach i cichutko zamknęła za sobą drzwi. Wcześniej włączyła czujnik i wiedziała, że chłopiec będzie spał aż do północy. Miała więc okazję, by coś zjeść, a potem się zdrzemnąć. Przez ostatnie półtora dnia niewiele spała. Sama nawet nie wiedziała, kiedy i na jak długo udało jej się położyć. Znajdująca się dwa piętra niżej kuchnia tonęła w półcieniach. Paliła się tu tylko jedna lampka, którą zostawiła Waleria, gospodyni Kulikowów. Pamiętała też o makaronie z serem, który mogła sobie teraz odgrzać w mikrofalówce. Maisy podziękowała jej za to w duchu. Stara gospodyni była prawdziwym darem niebios. Kiedy dotarły do nich wieści o wypadku, Maisy pakowała właśnie swoje rzeczy, bo we wtorek mieli wszyscy wyjechać na wakacje. Pamiętała tylko, że odłożyła potem słuchawkę i przez dobry kwadrans siedziała na łóżku, nie bardzo wiedząc, co robić. Następnie zadzwoniła do Walerii, co okazało się najlepszym możliwym posunięciem. Razem zajęły się Kostią. Zaczęły też przygotowywać wszystko, spodziewając się rodziny zmarłych, ale nikt nie zawitał do tego spokojnego, położonego przy jednym z londyńskich placów domu. Waleria wracała na noc do rodziny, a Maisy zostawała z Kostią, bojąc się chwili, gdy zapyta o rodziców. Wszędzie pełno było dziennikarzy, dlatego trzymała zasłonięte okna i tylko raz wyszła z Kostią do otoczonego wysokim płotem ogrodu. Pracowała u Kulikowów od urodzenia dziecka i cały czas mieszkała w tym domu. Lew i Anais często wyjeżdżali, była więc przyzwyczajona do tego, że tygodniami jest sama z chłopcem. Tej nocy jednak budynek wydawał jej się szczególnie opustoszały. Panowała tu grobowa cisza i Maisy aż drgnęła, kiedy w kuchni rozległ się sygnał mikrofalówki. Gdy wyjmowała talerz, zauważyła, że ręce jej drżą. Opanuj się, powiedziała do siebie i postawiła talerz na stole. Nie zapalała świateł. Czuła się dobrze w półmroku. Talerz parował i pomyślała, że powinna być głodna, ale wcale nie była. Podniosła widelec, wiedząc, że musi jeść, żeby mieć siły. Przed oczami miała Anais, śmiejącą się z tego, że Kostia namalował kredkami na kuchennej terakocie żyrafę z głową mamy. Anais miała ponad metr osiemdziesiąt i bardzo długie nogi, dzięki czemu zrobiła karierę jako modelka. Łatwo więc było zrozumieć, dlaczego syn tak właśnie ją widział. Maisy pamiętała ich pierwsze spotkanie. Była wtedy małą, okrąglutką kujonką, którą wychowawczyni wyznaczyła, by wytłumaczyła roztrzepanej Anais Parker-Stone, na czym polegają zasady obowiązujące w szkole z internatem St Bernice. Anais nie wiedziała wówczas, że Maisy dostała stypendium do tej ekskluzywnej szkoły ze względu na wyniki w nauce i inne osiągnięcia. Kiedy się dowiedziała, nie przestała się z nią przyjaźnić. Może też dlatego, że inne dziewczęta ją również prześladowały, ale oczywiście ze względu na wzrost, a nie pochodzenie. Przyjaźniły się przez dwa lata, aż do momentu, kiedy Anais zrezygnowała ze szkoły i rozpoczęła karierę modelki. Po kolejnych dwóch latach stała się sławna. Maisy sama trochę się wyciągnęła, choć nie straciła krągłości. Skończyła szkołę i miała tak dobre wyniki, że bez problemu dostała się na studia. Jednak nawet nie zaczęła pierwszego semestru. Anais widywała jedynie w kolorowych magazynach. Ale kiedy natknęła się na nią w Harrodsie, to Anais pierwsza ją rozpoznała. Maisy myślała z żalem, że to pewnie dlatego, że tak mało się zmieniła. Piękna, wymalowana Anais skakała jak nastolatka i objęła ją swoimi chudymi ramionami. Wyglądała naprawdę młodo, wręcz kwitnąco, choć nie można było nie zauważyć jej pokaźnego brzuszka. Trzy miesiące później Maisy znalazła się w domu przy Lantern Square i od razu zajęła się dzieckiem, a przerażona Anais szlochała, rwała włosy z głowy i groziła, że się zabije. Nikt jej nie powiedział, że macierzyństwo to zajęcie na całe życie, że nie jest to coś, co można odłożyć na później i iść na plażę lub zakupy. Na całe i, jak się okazało, krótkie życie, pomyślała Maisy i odłożyła widelec. Odsunęła talerz i oparła ciężko głowę na łokciach. Zaczęła płakać z powodu przyjaciółki, ale przede wszystkim z powodu Kostii. I tego, co się miało wydarzyć. Doskonale rozumiała, że w końcu pojawi się tu prawnik Kulikowów, czy może raczej Parkerów-Stonesów, i zabierze jej Kostię. Nie wiedziała nic na temat rodziny męża Anais poza tym, że był jedynakiem i że jego rodzice zmarli. Pamiętała jednak Arabellę Parker-Stones, która pojawiła się w tym domu raz, parę dni po urodzeniu dziecka. Była to krótka wizyta. Starsza pani rzuciła tylko okiem na wnuka, a następnie od razu pokłóciła się z córką. - Nie znoszę jej, nie znoszę! - łkała później Anais na kanapie, a Maisy kołysała Kostię, żeby go uspokoić. Arabella potrafiła każdego obrazić. Wkrótce okazało się, że jest chora psychicznie i trafiła do przyszpitalnego domu opieki. Maisy z ulgą pomyślała, że w takiej sytuacji nie będzie mogła wychowywać wnuka. Niestety, Maisy wiedziała, że ona też nie będzie mogła zająć się chłopcem. Nie miała pojęcia, jak zdoła przekazać Kostię komuś obcemu. Przychodziły jej do głowy dzikie myśli, żeby go po prostu porwać. Powstrzymywała ją tylko świadomość, że nie zdoła zapewnić mu utrzymania. Skończyła co prawda ekskluzywną szkołę średnią, ale brakowało jej pieniędzy na studia. No i właśnie została bez pracy. Chciała być blisko Kostii i myślała, że osoba, która się nim zajmie, będzie potrzebowała niani. Maisy wzięła głęboki oddech i odgarnęła włosy z twarzy. Przysunęła z powrotem talerz i zaczęła wolno jeść. Będzie musiała zajrzeć jutro do biura Lwa i zadzwonić do paru osób, których numery powinna tam znaleźć. Lew miał manię na punkcie własnej prywatności, więc ten dom przypominał pustelnię, gdzie prawie nikt nie bywał. Anais nigdy się z tego powodu nie skarżyła, tylko wychodziła do znajomych - miała jeszcze jeden pretekst, by zostawić dziecko. Maisy nie rozumiała jej relacji z synkiem, ale też starała się nie oceniać tego krytycznie. A teraz już nie miało to większego znaczenia. Nagle coś dostrzegła i to wyrwało ją z zamyślenia. Był to ruch gdzieś w rogu pomieszczenia. Ktoś wszedł do domu. Maisy zamarła i zaczęła nasłuchiwać. W tym momencie z ciemnego kąta wychynęło dwóch mężczyzn. Kolejnych trzech zbiegło na dół po schodach. A jeszcze dwaj wpadli przez drzwi od ogrodu, które, jak jej się zdawało, były wcześniej zamknięte. Widelec wypadł jej z ręki i Maisy aż otworzyła usta ze zdziwienia. Wszyscy mężczyźni mieli na sobie garnitury. Najniższy podszedł do niej i powiedział: - Ręce do góry i na podłogę. Ale inny - wyższy, młodszy i szczuplejszy - odepchnął go i rzucił coś w obcym języku. - Po angielsku, Aleksieju Fiedorowiczu - poradził kolejny, wielki niczym goryl i zbliżony doń urodą. O Boże, rosyjska mafia, pomyślała. Młodszy mężczyzna ruszył w jej stronę. Maisy zerwała się z miejsca, chwyciła krzesło i cisnęła nim w intruza. A potem zaczęła krzyczeć. - Może powinniśmy poczekać, Aleksieju - usłyszał głos, który dochodził mniej więcej z wysokości jego ramienia. Aleksiej tylko rzucił okiem na Carla Santiniego. Nie należał do ludzi, którzy lubią czekać. Przede wszystkim okazało się, że nie zmieniono kodu alarmowego. Najwyraźniej nikt nie czuwał nad bezpieczeństwem budynku. Po drugie, jego uwagę zwróciła nienaturalna cisza panująca w całym domu. Zbliżała się północ, ale ktoś jednak tu czuwał. Zauważył blade światło sączące się od strony kuchni. Jego chrześniak był tu sam od czterech dni i Aleksiej chciał osobiście zbadać sytuację. I chociaż jego ochroniarze sprawdzali dom od piwnic aż po strych, doskonale wiedział, że będzie najlepiej, jeśli sam się wszystkim zajmie. Zauważył ją od razu po wejściu do kuchni. Bezkształtna figurka siedziała pochylona nad talerzem. Dziewczyna chyba wyczuła czyjąś obecność, bo po chwili obróciła się w ich stronę. Chociaż nie widział jej dokładnie, wyczuł w niej coś kruchego i bardzo kobiecego. W tym momencie kolejni jego ludzie wpadli przez drzwi od ogrodu, a pozostali zbiegli z góry. Dziewczyna natychmiast zareagowała. Nie mogła przecież wiedzieć, że ochroniarze mają przede wszystkim dbać o jego bezpieczeństwo. Zerwała się z miejsca i cisnęła w niego krzesłem, a następnie schowała się pod stołem i zwinęła w kulkę. Aleksiej zaklął pod nosem. Dał znać swoim ludziom, żeby jej nie ruszali, pochylił się i już po chwili trzymał ją w ramionach. Mimo strachu kopała i starała się mu wyrwać. Pomyślał, że lepiej, że sam się nią zajął, bo ochroniarze mogli być mniej delikatni. Próbował ją uspokoić, ale bezskutecznie. Aż w końcu zauważył, że był na tyle zmęczony, że mówił do niej po rosyjsku. - Spokojnie, nikt ci nic nie zrobi - rzekł, przechodząc na angielski. Maisy rozejrzała się na boki, a potem spojrzała na niego. W jej wielkich niebieskich oczach dostrzegł łzy. Policzki miała skośne, trochę słowiańskie. Była wyraźnie od niego niższa i bardzo kształtna. Maisy zauważyła, że mężczyzna od dawna się nie golił, ale pachniał dość ładnie. Wodą kolońską i. czymś jeszcze, czymś bardzo męskim. Serce zabiło jej mocno i nagle zrobiło jej się bardzo ciepło. Zrozumiała też, że mężczyzna rzeczywiście nie chce jej zrobić nic złego. Aleksiej wyczuł w niej zmianę. Nie szarpała się już, dlatego puścił ją, choć, sam nie wiedział dlaczego, z wyraźną niechęcią. Był jednak zmęczony i chciał jak najszybciej odszukać Kostię. - Pogadajcie z nią - rzucił do swoich ludzi. Przed Maisy stanął inny mężczyzna, niższy i chyba z dziesięć lat starszy od poprzedniego. Był bardzo elegancko ubrany i ukłonił jej się oficjalnie. - Dobry wieczór, signorina. Przepraszam za najście. Nazywam się Carlo i pracuję dla Aleksieja Raniajewskiego. Maisy spojrzała na młodszego mężczyznę. Nie słuchał. Wyjął komórkę z kieszeni i czytał kolejne wiadomości. - Może po hiszpańsku? - rzucił tylko. Maisy wysłuchała tego samego powitania po hiszpańsku, włosku i, o dziwo, po polsku. A kiedy już wybrzmiały ostatnie melodyjne słowa, spróbowała zapanować nad swoimi myślami. Co jakiś czas spoglądała w stronę mężczyzny, który wyciągnął ją spod stołu. Wyglądało na to, że jest tu najważniejszy. Poza tym coś w nim ją pociągało i na myśl o tym poczuła, że się czerwieni. Wzięła oddech, żeby powstrzymać drżenie, i ponownie spojrzała na swoich prześladowców. Mężczyzna, który przed chwilą ją trzymał, przyglądał jej się teraz uważnie, a jej serce zabiło mocniej. Neapolitańskie noceAleksiej Raniajewski przeszedł przez rozświetloną salę konferencyjną na swojej łodzi i wziął ze stołu gazetę. Ktoś był na tyle nieostrożny, że ją tu zostawił, chociaż Aleksiej bardzo wyraźnie powiedział, że nie chce nic czytać na temat tragedii Kulikowów. Teraz jednak, kiedy przygnębienie zaczęło ustępować, zaczął się zastanawiać, co zrobić z tym całym cyrkiem, który nieodłącznie wiązał się z minionymi wydarzeniami. Było to zadanie na najbliższe dni, może tygodnie.
Szczegóły: Neapolitańskie noce, Smak włoskich lodów - Lucy Ellis, Kate Hardy
Tytuł: Neapolitańskie noce, Smak włoskich lodów
Autor: Lucy Ellis, Kate Hardy
Wydawnictwo: Harlequin
ISBN: 9788323893967
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 314
Format: 10,5x17 cm
Oprawa: broszurowa
Recenzje: Neapolitańskie noce, Smak włoskich lodów - Lucy Ellis, Kate Hardy
Podobne do: Neapolitańskie noce, Smak włoskich lodów - Lucy Ellis, Kate Hardy
-
Niedostępna
-
Niedostępna
-
Niedostępna
-
Niedostępna
-
Niedostępna